publicystyka: Mnich i misja - część 1

Mnich i misja - część 1

tłum. Michał Diemianiuk, 29 sierpnia 2020

List do czasopisma “Atoskie dialogi” (Ἀθωνικοί Διάλογοι)

***

Ateny, 15 września 1980 roku.

Drodzy bracia!

Kilka miesięcy temu byłem w pewnym monasterze, znajdującym się daleko od Aten. Zdarzyło się, że tego dnia przybyła tam niewielka grupa turystów z Aten. Wszyscy byli pobożnymi uczonymi, niektórzy kawalerowie i młodzi, a niektórzy głowy rodzin. W czasie posiłku, po czytaniu, zaczęła się rozmowa, podczas której jeden z pielgrzymów zadał pytanie: “Jaka jest ofiara monastycyzmu dla cierpiącego społeczeństwa? Czy nie byłoby lepiej, gdyby mnisi byli, jako duchowni w celibacie albo świeccy kaznodzieje, w świecie i uosabiali sprawę misji?”

Ihumen zwrócił się do mojej skromnej osoby i poprosił, abym odpowiedział na postawione pytanie. Te moje słowo w czasie posiłku, chociaż improwizowane i powiedziane bez żadnego przygotowania, według mojego skromnego mniemania niesie w sobie pewne dopełnienie do artykułu “Prawosławny monastycyzm i misja”, niedawno opublikowanego w waszym czasopiśmie (kwiecień-maj). Wysyłam je do was takie, jakie jest i jeśli także uznacie, że zawiera coś “lepszego od milczenia”, opublikujcie je.

Z miłością w Panu
archimandryta Epifaniusz

***

Duchowni trudzący się w świecie, uosabiają w najwyższym stopniu ważne dzieło, którego nikomu nie wolno poniżać i lekceważyć. Oni są narzędziami łaski, “sługami Chrystusa i szafarzami Tajemnic Bożych” (1 Kor 4, 1). Kontynuują dzieło świętych apostołów. Głoszą Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, uczą pokajania i odpuszczenia grzechów “w imię Jego”. Poprzez naukę i sprawowanie świętych sakramentów prowadzą mnóstwo ludzi do nieprzemijającego Królestwa Bożego. “Bez nich nie ma Cerkwi”, według świętego Ignacego Teofora.

Ale jak nie można poniżać misji i dzieła duchownych służących w świecie (a także gorliwców i nosicieli darów łaski z grona świeckich), tak samo nie można poniżać misji i dzieła mnichów. Cerkiew jest bezbłędnie kierowana przez Ducha Świętego.

Gdyby monastycyzm był czymś zbędnym i niepożytecznym, gdyby był formą bez treści i sensu, to nie stałby się instytucją w Cerkwi, nie zajmowałyby się nim święte powszechne i lokalne sobory, nie pisaliby o nim wielcy i bogonośni ojcowie.

Gdyby monastycyzm nie był “dziełem Bożym”, gdyby nie był “owocem Ducha Świętego”, gdyby nie był “sadzonką, którą zasadził Ojciec” (por. Mt 15, 23), to byłby przy samym pojawieniu się wyrzucony z cerkiewnego organizmu jako “ciało obce”.

Ale monastycyzm wyrósł na Jego “niwie” (1 Kor 3, 9), w najświętszej Cerkwi, i na tej niwie umocnił się i wydał owoc właśnie dlatego, że był “sadzonką Bożą”. Wątpienie w godność monastycyzmu jest nie do pomyślenia z prawosławnego punktu widzenia. Wszelkie ataki na niego jako na “instytucję” są czystym bogoburstwem.

I ja, bracia, należę do grona duchownych służących w świecie. Ale, jako posłuszne dziecko Cerkwi Prawosławnej, powinienem podążać za jej nauką i nie podawać w wątpliwość albo tym bardziej odrzucać to, co ona, “prowadzona przez Ducha Świętego”, zatwierdziła i przyjęła w swoje objęcia.

Czyżbyśmy nie wiedzieli, że nasze kalendarze przepełnione są imionami mnichów? Męczennicy i mnisi (także męczennicy “z woli”) tworzą osiem, a może i dziewięć dziesiątych w “katalogu” naszych świętych! Nie jesteśmy doskonalsi w teologii i nie mądrzejsi od Cerkwi. Nie wiemy lepiej od niej, co jest zgodne i co niezgodne z duchem Ewangelii. Odrzucający monastycyzm jako niezgodny z duchem chrześcijaństwa staje się heretykiem, ponieważ stawia siebie ponad autorytet Cerkwi.

Nikt nie zmusza tego czy innego, aby stał się mnichem. Jeśli ktoś ma pragnienie (ale i powołanie!), aby służyć Cerkwi w świecie, to jest to dzieło święte i droga do niego stoi otworem, i nikt się nie sprzeciwia. Ale ci, którzy mają pociąg do monastycyzmu, nie powinni odbierać ataków z naszej strony, nie powinni spotykać przeszkód z naszej strony. Święte jest ich pragnienie i błogosławiony ich wybór. Duch Święty rozdziela dary “każdemu osobno, jak Mu się spodoba” (1 Kor 12, 11).

Nie będę teraz odkrywać godności monastycyzmu jako “najdoskonalszej drogi przebóstwienia”, bazując, rzecz jasna, nie na własnym doświadczeniu, którego nie mam, ale na nauce świętych ojców. Nie będę mówić o trudnych i zaiste heroicznych wysiłkach mnichów w celu oczyszczenia z “wstydliwych namiętności”, wysiłkach, których “smaku” my, żyjący w świecie, prawie nie znamy. Nie powiem o milczącym nabożeństwie Boga, adorowanego w Trójcy, które sprawowane jest w świętych klasztorach i w sercu każdego mnicha. Nie będę mówić o “niebiańskich darach”, którymi ozdobili się liczni mnisi.

Zatrzymam się tylko na jednym punkcie, który ma bezpośredni związek z zadanym pytaniem. I śmiem twierdzić, że ofiara mnicha dla “cierpiącego społeczeństwa” jest bardzo wielka! Śmiem twierdzić, że mnich - każdy mnich (rozumie się, że prawdziwy mnich) - jest misjonarzem!

Powiedziałem “każdy mnich”, ponieważ nie chcę ograniczać misjonarstwa tylko do tych mnichów, którzy, mając łaskę kapłaństwa, wychodzą ze swoich świętych ogrodzeń i za pozwoleniem lokalnego biskupa obchodzą, ucząc i spowiadając, miasta i wsie; a także do tych, którzy obdarzeni talentem pisarskim tworzą cudowne księgi i nimi budują tysiące dusz, przy czym w całych pokoleniach, jak na przykład, święty mnich Nikodem ze Świętej Góry.

Ja, bracia, jestem przekonany - i nie sądźcie, że mówię paradoksami, ponieważ uargumentuję toswoje przekonanie - że misjonarzami są i ci mnisi, którzy nigdy nie porzucili ogrodzenia swego monasteru i nie napisali ani jednego wersu.

“Masz na myśli modlitwę?” - powie ktoś z was.

Oczywiście, mam na myśli także modlitwę, ale nie tylko modlitwę. Siła modlitw, a szczególnie modlitw tych, którzy mają “życie oczyszczone albo oczyszczane dla Boga”, ludzi, “którzy osiągnęli wielką śmiałość do Boga”, jest wszechmocna. Jedna “łza serca” świętego człowieka może doprowadzić do takich rezultatów, do których potrzebne by były liczne kazania i liczne książki. Modlitwa czyni cuda. “Wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego. Eliasz był człowiekiem, podobnym do nas, i pomodlił się, żeby nie było deszczu: i nie było deszczu na ziemi trzy lata i sześć miesięcy. I znowu się pomodlił: i niebo dało deszcz, i ziemia wydała plon swój” (Jk 5, 16-18).

Teraz zwracam się nie do niewierzących albo indyferentych wobec wiary; zwracam się do wierzących. Dlatego nie mam po co w tej sytuacji się rozwodzić. Wszyscy uznajemy siłę modlitwy, wszyscy wiemy o jej zbawczych działaniach. Dlatego wszyscy powinniśmy patrzeć na modlitwę mnichów jak na największą ofiarę dla świata.

Pomyślcie! Nie ma godziny, nie ma chwili w dobie, kiedy nie wznosiłyby się gorące modlitwy do tronu Wszechmocnego. Całe 24 godziny na dobę Bóg “otaczany jest” płomiennymi i łzawymi prośbami aby “zmiłował się” i “zbawił” świat. I kiedy trudzimy się, kiedy jemy i kiedy śpimy, ktoś modli się za nas, ktoś “ćwiczy się”, czuwa i w wysiłku duszy woła: “Panie, zmiłuj się!” Czy to mała ofiara?

Kilka lat temu odwiedziłem jeden duży monaster. Wśród mniszek, które znałem, była jedna prawie stuletnia. Słabo wykształcona, ale święta dusza. Z powodu starości już nie wstawała z łóżka. Płacząc, opowiedziała mi… swoją skargę:

“Ach, ta ihumenia! Proszę ją aby dała mi pracę, żebym mogła pracować tu, na łóżku, ponieważ nie mogę wstawać, jeśli mnie nie podtrzymają, a ona nie daje. Mogę nawijać przędzę w motki. Ale ona nie daje. Ona mówi, że pracowałam 80 lat w monasterze (przyszła tam w wieku 16 lat). Ale przez to jem za darmo swój chleb. Inni pracują i karmią mnie. Co mam robić? Ihumenia nie ustępuje. Tak przejmowałam się, że nie chciałam nawet jeść. Ale potem pomyślałam coś i uspokoiłam się. Postanowiłam nieustannie modlić się za wszystkich. W ten sposób wydaje mi się, że i ja pracuję. Widzisz te czotki (pokazała mi czotki z bardzo dużymi węzłami)? Ja ich w ogóle nie wypuszczam z rąk ani w dzień, ani w nocy, oprócz dwóch-trzech godzin, kiedy śpię. Cały czas modlę się za ihumenię i za mniszki, które pracują, żebym jadła. I za innych się modlę. Za naszego władykę i za innych biskupów, za kapłanów, za kaznodziejów, za zwierzchników, za sędziów, za wojsko, za policjantów, za nauczycieli, za uczniów, za wdowy, za sieroty, za wszystkich, kogo pamiętam. Wtedy czuję mniejszy ciężar na duszy z tego powodu, że jem nie pracując…”

Łzy mi płyną za każdym razem, jak przypominam sobie tę scenę. Od tamtej pory nie widziałem tej świętej mniszki. Kilka miesięcy później ona odeszła do innego świata, żeby stamtąd kontynuować swoje “z głębi” modlitwy “za wszystkich, kogo pamięta” (mam nadzieję, że i za mnie…), chociaż już bez swoich grubych czotek, które były pogrzebane razem z jej świętym ciałem.
  

Archimandryta Epifaniusz (Theodoropoulos)

Przetłumaczył z greckiego na rosyjski Michaił Wiszniak

za: pravoslavie.ru