publicystyka: Odwiedziny śmierci

Odwiedziny śmierci

tłum. Gabriel Szymczak, 02 lipca 2020

Jako mały chłopiec dorastałem w Spokane w stanie Waszyngton. Mieszkaliśmy w pobliżu jednego z dużych, miejskich cmentarzy. Od najwcześniejszych dni, kiedy wolno mi było wyjeżdżać rowerem poza nasze najbliższe sąsiedztwo, jeździłem po tym cmentarzu. Duże mauzoleum, a także liczne rodzinne kaplice grobowe, były dla mnie fascynujące i wcale nie przerażające.

Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień to dzielenie się z nauczycielką szkółki niedzielnej w naszym luterańskim kościele moim smutkiem, że część tego cmentarza była zarośnięta i zaniedbana. Wypieliłem z chwastów nawet jeden z grobów, kierując się jej sugestią, „aby wykonać swoją pracę”. Byłem tylko w piątej klasie, ale wiedziałem, jak ważne jest zachowanie wspomnień o członkach naszej rodziny, którzy już odeszli.

Co najmniej dwa razy w roku chodziłem z babcią na inne cmentarze i spędzałem czas, opiekując się grobami jej sióstr i rodziców, a także innych zmarłych krewnych, których znałem dzięki zdjęciom i historiom opowiadanym przez moją ukochaną babcię. Życie tych członków rodziny, choć od dawna nie było ich już na tym świecie, dla mnie nadal trwało w oczach babci.

Babcia Haraldson była ze starej szkoły; jako pobożna baptystka rozmawiała ze swoimi krewnymi, jakby byli razem z nią - albo gdy całowała ich zdjęcia, albo gdy porządkowała ich nagrobki. Dla niej kwiaty pozostawione przy grobach bliskich były stałym łącznikiem z ludźmi, za którymi wciąż tęskniła i których nadal kochała. Wizyty i kwiaty były jej sposobem na poinformowanie ich, że wciąż ich kocha. Kiedyś powiedziała mi, że Jezus da im znać, że tam była.

Od mojego dzieciństwa cmentarze były dla mnie ważne. Za każdym razem, gdy jestem w Spokane, nie tylko przejeżdżam obok domu, w którym się wychowałem i starego domu mojej babci, ale wciąż odwiedzam ten stary cmentarz. Obszar, który kiedyś był zaniedbany, jest teraz odrestaurowany i piękny.

Kiedy uczę w Berkeley w Kalifornii, często biorę ze sobą kanapki i jadę na zabytkowy stary cmentarz w Oakland, gdzie pochowani są niektórzy z najsłynniejszych ludzi z Bay Area i tam jem mój lunch w najbardziej spokojnym miejscu, jakie znam. W ten sposób podążam za starą europejską tradycją piknikowania na cmentarzach.

Nadchodzi jednak nowy trend w naszym społeczeństwie, wraz z rosnącą praktyką kremacji. Porzucając chrześcijańską tradycję pochówku i przyjmując pogańską praktykę kremacji, symbolicznie oświadczamy, że nie wierzymy już w zmartwychwstanie tych, którzy odeszli i w świętość ciała ludzkiego, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga.

Porzucając tradycję odwiedzania grobów naszych bliskich, jeszcze bardziej dystansujemy się - jako społeczeństwo - od rzeczywistości śmierci. Porzucając tradycję rodzinnych grobowców, utraciliśmy tradycję historyczną, która podtrzymywała historie rodzinne, przez co straciliśmy rodzinne wspomnienia. A wspomnienia o tych, którzy byli przed nami, ostatecznie będą dla nas jedną z największych strat.

Jest dobry powód, dla którego Kościół prawosławny zabrania kremacji swoich zmarłych i dobry powód, dla którego my, prawosławni, chowamy naszych zmarłych w poświęconej ziemi. Wiele razy w ciągu roku nasi duchowni udają się do grobów prawosławnych wiernych i odmawiają modlitwy za ich dusze, w nadziei na ogólne zmartwychwstanie. Podobnie jak moja babcia baptystka wiemy, że naszych zmarłych krewnych pocieszają nasze wizyty i modlitwy, które oferujemy w ich intencji. My, prawosławni wierzący wiemy, że śmierci nie należy się obawiać, ponieważ jest ona naszym wejściem w Życie Wieczne.

Z miłością w Chrystusie,
igumen Tryfon

za: the Morning Offerings

fotografia: Aimilianos /orthphoto.net/