publicystyka: W samotności na Boże Narodzenie

W samotności na Boże Narodzenie

tłum. Justyna Pikutin, 07 stycznia 2020

Wielu szczęśliwych lat! Nadszedł czas Bożego Narodzenia, weszliśmy w ten świąteczny okres, żyjemy nim, radujemy się w te dni. I atmosfera jest taka świąteczna! Wszyscy jesteście szczęśliwi, czyż nie tak? Wyobrażam sobie, jak wszyscy radujecie się dlatego, że siedzicie w gronie rodziny, planujecie wspólne wyjście, by cieszyć się, poczuć szczęście, kupić prezenty, słodkości, wybrać się w gości… Przybierzemy na wadze, zapomnimy o dietach, zapomnimy o trudach postu i zaczniemy czerpać przyjemność. Czyż nie tak?
Ale ktoś mówi mi, że to niezupełnie tak:
- Ojcze, nie wszyscy dzisiaj weselą się…
Ja też muszę dzisiaj szybciej skończyć audycję, przecież czekają na mnie z posiłkiem, dzisiaj mam dużo zaproszeń, dlatego nie wiem, gdzie mam pójść w pierwszej kolejności…

Ale znów ktoś mi mówi:
- Ojcze, a może jednak przestaniesz mówić o tych wszystkich, którzy dzisiaj tak się radują, w ten świąteczny i uroczysty dzień, i trochę zajmiesz się nami?
- Jakimi „wami”? Czego właściwie oczekujecie?
- Chcemy, byś powiedział cokolwiek o smutkach tych dni, przecież my też istniejemy.
- Kim jesteście?
- Jesteśmy tymi, którzy dzisiaj nie pójdą w gości, a będą słuchać radia. I kiedy ty wyjdziesz ze studia, by jeść, pić, słuchać muzyki, radować się, oglądać telewizję, my nie będziemy mogli posłuchać twojej audycji, dlatego że ty będziesz świętował.
- Ale kim jesteście?
- Ojcze, opowiedz nam dzisiaj cokolwiek o cierpieniach tych świąt, o świątecznych smutkach. Porozmawiaj trochę też o nas, przecież my też żyjemy na tym świecie, my, słuchający radia i - choć mamy teraz Boże Narodzenie - pozostający w swojej samotności, w swoim milczeniu, w swoim cierpieniu.
- No dobrze, dobrze, wybacz mi, wybacz, ale wyjaśnijmy coś sobie, doprecyzujmy. Jeśli istnieje potrzeba, by zrobić taką audycję, to ja ją zrobię, ale czasami zadaję sobie pytanie: a może ty, mówiący dziś o tym, że nie pójdziesz świętować, sam jesteś temu winien? Może sam też jesteś winien temu, że nie będziesz siedział przy jakimś pięknym stole? Czy nie zależy to wyłącznie od ciebie? Czy to nie twój własny wybór stał się przyczyną twojej samotności?

Wiem, że niektórzy są zapraszani, kochani, ale mają niską samoocenę, niskie poczucie własnej wartości, jest w nich - powiem inaczej - ukryty egoizm, upór; oni nie chcą nigdzie iść, siedzą sami, martwią się, a nawet popadają w smutek: „Jestem nikomu niepotrzebny!” Kiedy zapraszają cię - nie idziesz, a kiedy siedzisz sam - smucisz się. Być może w ten sposób grzeszysz?

Nie wiem. Nie wiem, ilu ludzi słucha mnie w tej chwili, przecież większość z was tkwi teraz w świątecznym wirze: chcą wyjść, cieszyć się i radować. Ale czy ci, którzy są teraz sami, nie zdążą do nich dołączyć? Przecież jest dopiero po 13:00 - zdążysz! Zdążysz zadzwonić i powiedzieć, że w końcu przyjdziesz! „Przyjdę, ja też przyjdę na waszą ucztę, na którą mnie zapraszaliście”.

Zróbcie to, nie zostawajcie dziś sami, jeśli nie ma ku temu ważnych przyczyn, jeśli nie wy jesteście temu winni. Czym innym jest dobrowolna samotność mnicha, jakiegoś ascety, człowieka, który pozostaje sam dlatego, że w samotności zaczyna odczuwać pełnię obecności Boga i dlatego, że jest to wybór jego życia. Kiedy tego dnia czujesz obecność Chrystusa, kiedy w twoim sercu panuje bezgraniczny spokój, bezgraniczne szczęście, bezgraniczne zadowolenie - to nie jest to samotność. Jeszcze nie zdążyłeś zjeść, a już czujesz, że w duszy jesteś syty, przepełniony szczęściem. W takiej sytuacji nie mówimy o samotności.

Gdyby dzisiaj żył starzec Paisjusz, to poszedłby do monasteru, by postać na św. Liturgii, przystąpić do Eucharystii, spotkać się z innymi na agapie, a potem poszedłby do swojej kaliwy i byłby bardzo szczęśliwy - zupełnie sam, i szczęśliwy. Dlatego że czuje, że jest syty. Nie jest sam. Zupełnie sam jest on w sensie ludzkiej obecności, ale przy tym jest wypełniony obecnością Chrystusa.

Jeśli mówimy o czymś podobnym, to dobrze, dobrze robisz, że siedzisz sam. Ale czy nie my jesteśmy winni w pewnym stopniu, że dzisiaj, w taki dzień, siedzimy w samotności? Może czasami też bywamy dziwni? Może jesteśmy trochę krnąbrni, troszeczkę nietykalni? Nie wiem, tylko pytam. Mówimy teraz ogólnie, nie o kimś konkretnym. Nie wiem, być może ktoś jest zupełnie niewinny temu, ale możliwe jest też, że ktoś postępuje z innymi nieco nietypowo, jest zamknięty, a tym samym grzeszy tym, że nie robi pierwszego kroku lub nie odpowiada na to, co mu mówią. A może czasami męczysz innych i obciążasz ich swoją obecnością?

Spójrz - nawet jeżeli tak jest, to nie bądź rozczarowany, dlatego że jeśli odczuwasz rozczarowanie, to kryje się za tym egoizm: „Jestem taki, jaki jestem i jeżeli to się nie podoba innym, to mnie to nie martwi”. Nie, jeżeli jesteś winny w tych sprawach, to zmień to wszystko w materiał do pokory i powiedz sobie: „W tym roku zacznę uświadamiać sobie, że jestem trochę dziwny. Nikt mnie nie szuka, nikt nie chce mnie widzieć. Może ja też gdzieś się mylę? Przecież jestem niezbyt przyjazny, niezbyt komunikatywny, niezbyt serdeczny, niezbyt miły, jestem przepełniony egoizmem”.

Pogódź się z tym, kim jesteś. Pogódź się z tym, że czasami masz trudny charakter. I wiedz, że jeśli pogodzisz się z tym, Chrystus cię pokocha. On umiłuje cię. Mówisz Mu jakby: „Boże, w tym roku potrzebuję Twojego Narodzenia. Pokażę Ci, że chcę, byś wypełnił moją duszę. Jestem dziwnym człowiekiem, przyjdź, napraw mnie; przyjdź, ulecz mnie. Jestem problematycznym człowiekiem. Oto Boże, dziś jest świąteczny dzień, a do mnie nikt nie dzwoni, by zaprosić; nikt nie chce mnie widzieć; nikt nie przychodzi, by mnie odwiedzić. Może sam jestem temu winien? Tak, jestem winien”.

Wszyscy jesteśmy winni w takim stopniu, w jakim jesteśmy nie tacy, jacy być powinniśmy. Spróbujmy przekierować krytykę na samych siebie, by spokornieć, wyrazić skruchę, odnaleźć łaski od Boga i uprosić Go.
Wiem, że słuchacie mnie i wy, inni, czekacie i myślicie: „Czy na nas też przyjdzie kolej w „Niewidzialnych przejściach”? Czy do nas też zwróci się dzisiaj nauczyciel, by powiedzieć nam słowo? Przecież my nie jesteśmy winni. Mówisz, że winni są ci, którzy nie idą dziś na świąteczną ucztę, ale na czym polega moja wina? Nie jestem winny - jestem chory, jestem w szpitalu. Stoi tu u mnie na szafeczce małe radyjko i słucham cię, a ty, ojcze, zaczynasz mówić tak, jakbyśmy byli winni, jakbyśmy byli egoistami, jakbyśmy…”

Nie, nie mówię tego o tobie, ty rzeczywiście nie jesteś winien. Jesteś chory, nie masz sił, leżysz na szpitalnym łóżku i nigdzie nie możesz pójść. Wszyscy cię kochają, jednak jesteś zmuszony być sam. Ktoś przyjdzie cię odwiedzić, przecież byli dzisiaj rano u ciebie na trochę, ale teraz poszli… Tak, a ty jesteś sparaliżowany, wiem.
Co masz robić? Ale czy jesteś winny, że jesteś w takim stanie, że nie możesz poderwać się i wypowiedzieć wszystkiego, co jest w twoim sercu? Serce chce polecieć, ale ciało mu nie pomaga. A dziś mamy Boże Narodzenie…

Tak, ty też jesteś niewinny. Jesteś niewinny tego, że mieszkasz sam, bo nie masz rodziny. Jesteś samotnym człowiekiem, dlatego że nie masz bliskich, jesteś już starszy, i zostałeś sam…

Tak, wiem, że ty też jesteś samotny. Teraz płaczesz, płaczesz dlatego że bardzo cierpisz. W tym roku nie możesz zrobić tego, co robiłeś wcześniej, gdyż odczuwasz ogromny ból. W tym roku kogoś nie ma w domu. Tak, to straszne. Bardzo straszne.
Ale jeśli chcecie, troszeczkę dotrzymam wam towarzystwa. Nie ukrywam, że potem też odejdę, pójdę w gości, ale teraz, skoro macie włączone radio, pobędziemy razem. Porozmawiamy nieco w Boże Narodzenie o tych, którzy nie mogą świętować nie z własnej winy, a dlatego, że okoliczności zmuszają ich, by zostali w samotności - bez towarzystwa, kiedy obok jest mało ludzi lub nie ma zupełnie nikogo. To samotni i smutni ludzie, przepełnieni rozpaczą.

Na początek powiem wam coś pocieszającego. W święta wszystkich nas nieco nachodzi smutek i nasza radość nie jest pełna przez cały dzień. Są chwile, kiedy fala smutku napływa do nas i nawet w najradośniejszych chwilach naszego życia pojawia się jakaś tęsknota. Psycholodzy i socjolodzy mówią, że istnieje smutek okresów świątecznych: paschalny smutek, bożonarodzeniowy smutek. Nasza dusza smuci się dlatego, że nie możemy pomieścić w sobie całej radości, absolutnej radości.

Tak jak u wszystkich ludzi, żyjących na tej planecie, nasza radość jest wymieszana ze smutkiem. Będziemy cieszyć się i smucić. Możesz to zaobserwować, kiedy ktoś żeni się i się cieszy, a inny smuci się, dlatego że traci dziecko. Tak i teraz mówisz, że cieszysz się i zarazem smucisz się, że jesteś załamany, ale też jednocześnie szczęśliwy. Tak jest u wszystkich.

Tak więc, nie jesteście sami. Nie wyolbrzymiajcie i nie myślcie, że wszystko jest źle, i nie zazdrośćcie tego, że wszyscy są szczęśliwi. „Dziś jest Boże Narodzenie, a ja jestem najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem”. Myśl pozytywnie, tak jak Bóg chce, żebyś myślał, to znaczy popatrz na nich przyjaznym okiem. Jeśli widzisz, że w szklance jest wody do połowy, nie mów, że jest ona do połowy pusta, a powiedz, że jest ona do połowy pełna. To nie jest kłamstwo: jest ona w połowie pełna, a w połowie pusta. Ale nie patrz na pustą część, spójrz na to, że szklanka jest pełna. Patrz pozytywnie na rzeczy i powiedz: „Przynajmniej mieszkam w Grecji, wolnym kraju. Jestem prawosławnym chrześcijaninem. Mogę swobodnie się modlić”. Pomyśl o czymś fajnym, co masz, o czymś małym, co możesz zrobić.

Pamiętam, jak kiedyś pewien człowiek powiedział mi:
- Jestem niepełnosprawny, całe moje ciało jest sparaliżowane, ale od niedawna mogę ruszać głową. Jestem bardzo szczęśliwy.
Dzięki takiej błahostce - że całe jego ciało jest sparaliżowane, ale on rusza głową - jest szczęśliwy! Innymi słowy, dostrzegasz coś pozytywnego w swoim cierpieniu. Nie patrz ze smutkiem na swoje życie, nie mów, że jesteś nieszczęśliwy, niepotrzebny, nie bądź niezadowolony, dlatego że smutek ciągnie nas jeszcze bardziej w dół. Nie! Spójrz pozytywnie, poszukaj czegoś pozytywnego. Nic nie możesz znaleźć?
To też pozytyw - byś nie widział nic dobrego i w zupełności zaufał Bogu! Pomyśl tak i powiedz: „Boże, tylko w Tobie moja nadzieja, tylko w Tobie! Nie mam więcej nic dobrego, nie mogę znaleźć nic dobrego”. Ale ono jest. Istnieje. Nie zapominaj, że Bóg daje ci to, co dzisiaj się dzieje, w dobrym celu i patrz na to z wiarą. Bóg chce, by coś wyszło z tej samotności. A czy nie On jest Bogiem? Czyż nie jest On mądry? Czy On nie kocha Cię? Czyż nie On kieruje życiem całego świata? Czy nie On określa, kiedy ma wzejść słońce, a kiedy zajść? Czyż nie On stworzył ptaki, które latają po niebie, liście, które spadają, włosy na naszej głowie, które są policzone?
Czy nie wie On wszystkiego? Chrystus wiedział, że w tym roku ty, i nie tylko ty, ale i wielu innych, święto Jego Narodzenia będziecie obchodzić w samotności. Ujrzyj w tym Bożą miłość. Tak zechciał Bóg, Bóg wiedział, Bóg pozwolił na to. Podpisał dzisiejszy dzień i powiedział: „Moje dziecko, z tą ogromną mądrością, ogromną wiedzą i miłością, które posiadam, wiem o tobie wszystko i uważam, że w taki sposób powinieneś spędzić dzień dzisiejszy i pozwalam na to”.

To nie znaczy, że Bóg cieszy się z tego, że smucisz się, On pozwala na to z jakiegoś ważnego powodu. Spójrz na to z wiarą, spójrz na to z wiarą w Chrystusa: „Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują” (Rz 8,28). A czy ty kochasz Boga? To znaczy, że ta samotność prowadzi cię ku dobremu, ten smutek, ta łza zmieni się w coś dobrego. Spójrz z wiarą na to, co dzisiaj przeżywasz i postaraj się zobaczyć to w taki sposób, by przyniosło ci to korzyść, byś wyciągnął z tego coś dobrego. Byś z gorzkiego wyciągnął coś dobrego, a w goryczy odnalazł coś słodkiego dla swojej duszy.

Może dzisiaj zechcesz mocniej związać się z Chrystusem, osiągnąć miarę Chrystusa, wejść w samotność Chrystusa. On też był sam, kiedy się urodził i przyszedł na ten świat; przecież świat nie przyjął Go z radością. Dzisiaj wszyscy cieszymy się i świętujemy Jego Narodzenie, biegniemy do żłobu, dzieci wyczekują Mikołaja itd, ale wtedy tylko Bogurodzica ogrzewała Go Swoją miłością, Swoimi objęciami i ciepłymi pocałunkami. Tak, oczywiście, anioły wychwalały Go, pasterze też, ale to minęło, a potem On został sam. Większość ludzi, ze względu na których przede wszystkim przyszedł On na ten świat, nie dostrzegła tego.

Pomyśl: dzisiaj i ty wchodzisz w miarę Chrystusową, to znaczy okazujesz pokorę tak, jak okazał ją Chrystus. Jeśli chcesz, możesz związać się z Nim jeszcze mocniej i powiedzieć: „Boże, zrozum mnie, albowiem Ty oczekiwałeś miłości i nie otrzymałeś jej. Ja też oczekiwałem dzisiaj odrobiny miłości, ale nie otrzymałem jej i siedzę sam”. Możesz związać się z Chrystusem, dlatego że wchodzisz w Jego miarę samotności, pokory i uniżenia. Na dzień dzisiejszy ty również znajdujesz się na peryferiach, tak jak kiedyś Chrystus. Stajesz się do Niego podobny. Czy nie mówimy, że na Paschę stajemy się współukrzyżowani z Chrystusem?
Dlatego dzisiaj upodabniają się do Chrystusa ci, którzy Go bardzo kochają, którzy sami są tacy jak On, znajdując się na peryferiach, jak On kiedyś. Są oni podobni do Chrystusa! Okaż odrobinę cierpliwości, miej nieco cierpliwości. Minie ten dzień, miną też kolejne dni twojego życia, minie całe nasze życie jak jeden dzień. Nauczymy się słowa „cierpliwość”. Wtedy okażesz cierpliwość i nauczysz się czekać w życiu.
Bóg stworzy coś dobrego w twoim sercu z tej samotności. Spróbuj poczuć to choć trochę, jeśli chcesz…

Wybaczcie mi, nie chcę robić z siebie nauczyciela. Wiem, że co innego mówić do ludzi cierpiących, samotnych, a co innego - samemu być samotnym. Bardzo lekko jest radzić, ale dla tego, który żyje swoim cierpieniem - to zupełnie co innego. Dlatego nie będę robił z siebie nauczyciela.

Przypominam sobie słowa św. Izaaka Syryjczyka: „Postaraj się poczuć, że na ziemi jesteś ty i twój Bóg. Postaraj się znaleźć spokój w swoim sercu - nie egoistyczny, czyli taki kiedy nie zważa się na to, czy inni istnieją i nie potrzebuje ich - ale poczuj, że Bóg kocha cię tak, jakbyś był sam na świecie!” Tak jakby na świecie istniała tylko planeta Ziemia, a na niej - tylko ty. Poczuj to, poczuj nie egoistycznie, a osobiście - to fakt, że Bóg ciebie osobiście kocha, że przychodzi po ciebie, nie każe ci czekać gdzieś obok i nie mówi, że dzisiaj ma inne sprawy. Nie. On cię kocha, tak jakbyś tylko ty urodził się na całym świecie. Nowonarodzony Chrystus przyszedłby na ziemię - mówią - nawet ze względu na jednego człowieka, nawet jeżeli na planecie Ziemia byłby tylko jeden człowiek. Jak wielka jest ta miłość!

Nikt do ciebie nie dzwoni? Myślę, że pod koniec audycji ci, którzy nas słuchają, zadzwonią do kogoś. Zadzwonią i do ciebie twoi bracia w Chrystusie. Ale nawet jeśli nikt nie zadzwoni wiedz, że dzisiaj Chrystus cię kocha. I dzisiaj On w zupełności oddał Się za ciebie! Poczuj, jak Chrystus oddaje życie za ciebie, poczuj Go jak swego osobistego Boga: „Nawet jeśli nie byłoby nikogo więcej na ziemi, Chryste mój, Ty urodziłbyś się tylko ze względu na mnie i byłoby Narodzenie Chrystusa tylko dla mojej duszy!”
I to wspaniałe. To w pewien sposób pomoże ci osiągnąć duchową pełnię i nie czuć się patologicznie uzależnionym, i w ogóle uzależnionym od innych w kwestii radości. „Boże, wiem, że Ty mnie kochasz, Ty jesteś moim Bogiem. I choć oddajesz Się wszystkim, to każdemu oddajesz Się bardzo indywidualnie, z bezgraniczną pełnią. Tak chcę odczuwać Ciebie”.

Na ziemi jesteś ty i Bóg! Tylko ty i Bóg! I niech to napełnia cię radością! Dlatego przyjaźnie spojrzysz też na innych i ucieszysz się z tego, że oni się radują. Nie będziesz zazdrosny, nie będziesz odczuwał nieprzyjaźni, nie będziesz nienawidził innych, tak jak ci, u których zawiść przechodzi w gniew i którzy chcą mścić się, kiedy widzą jak inni się cieszą. Gniewają się, denerwują, odczuwają niechęć do tych ludzi, którzy się cieszą, dlatego że sami cierpią. Nie! Ty powiesz: „Mam swojego Boga, mam swego Chrystusa, On tak zechciał. On kocha też mnie i dlatego mogę wszystko wytrzymać”.

Powiem ci coś jeszcze. Do wieczora ty też możesz ujrzeć jakiś cud! Nie wiesz, co może się wydarzyć. Może wydarzy się coś w twojej duszy, może wydarzy się coś radosnego w twoim życiu, może coś usłyszysz, zobaczysz, pomyślisz, może będzie coś, co da ci radość. Nie pozwól smutkom ogarnąć cię. Żyj z tą nadzieją, nie pozwól umrzeć nadziei w twojej duszy. Poczekaj chwilę i zobaczysz.

Wiem, teraz słuchają nas też ci, którzy świętują i radują się. Tym, którzy czują się dobrze i nie mają takich problemów, o jakich mówimy, też coś powiem. Wznieście modlitwę za tych, których dotyka ten problem. Za chwilę podjedziecie pod dom, do którego zmierzacie, wysiądziecie z samochodu, wyłączycie radio, pójdziecie radować się i weselić, a my będziemy kontynuować rozmowę z tymi, którzy czują ból, są sami, którzy dzisiaj nie mają towarzystwa. Dlatego niech wasza modlitwa towarzyszy nam, byśmy odczuwali w naszych sercach, że nie jesteśmy samotnymi istotami, pozostawionymi tutaj.

Wiesz, jest coś jeszcze: nasze życie jest wymieszane z cierpieniem. Nawet największe radości skrywają cierpienie. O tym powiedziałem na początku. Kiedy Kazandzakis pewnego razu poszedł na Górę Athos, odwiedził pewien maleńki monaster (myślę, że był to monaster Dionisiat) i zobaczył na drodze krzew. Mówi się, że w liściach tego krzewu można zobaczyć w pomniejszonej wersji ukrzyżowanego Chrystusa i cierpienia krzyżowe.
Kazandzakis powiedział pewnemu mnichowi:
- Bardzo ciasny jest wasz monaster, czuję się tu duchowo ugnieciony. Moja dusza jest ugnieciona, ciasno tu.
A mnich mu odpowiedział:
- Monaster nie jest winny, że odczuwasz ciasnotę. Cały świat jest ciasny. Nie mieścimy się w świecie, nie mieścimy się w czasie i przestrzeni tej planety, tej ziemi, tego życia. Nie mieścimy się i dlatego czujemy się uciśnieni. Chcemy tego, co absolutne, bezgraniczne, chcemy wiele, ale to się w nas nie mieści, nie możemy tego pomieścić…

Archimandryta Andrzej (Konanos)

za: pravoslavie.ru

Fotografia: kcenia.belova / orthphoto.net /