publicystyka: Nasze grzechy – przyczyną łez skruchy [1]

Nasze grzechy – przyczyną łez skruchy [1]

tłum. Anna Jawdosiuk-Małek, 28 kwietnia 2016

 W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego!

„Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23, 28) Owe słowa wypowiedziane przez Pana naszego i Zbawiciela Jezusa Chrystusa w trudnym momencie jego cierpienia, pochodzą z Ewangelii wg św. Łukasza. Wydany w ręce wrogów, w konsekwencji wiarołomstwa jednego ze Swych bliskich uczniów Boski Cierpiętnik był poniewierany i rzucany od jednego miejsca do drugiego, od jednego sądu do drugiego, i Tego, Który nie dopuścił się najmniejszego grzechu, wszędzie witano jak zażartego złodzieja, godnego najokrutniejszej i haniebnej kaźni. Ani na dworze Annasza i Kajfasza, ani w pałacu Piłata, ani też w domu Heroda – nigdzie nie spotyka się On ze sprawiedliwą uwagą wobec Siebie, ani z powitaniem, ani ze współczującym uczestnictwem. Wygląd Jego jest nikczemny, jak wygląd strasznego przestępcy, zakutego w dyby. Wokół słychać groźne krzyki wzburzonego i rozwścieczonego tłumu, niesprawiedliwym i bezlitosnym ubliżeniom nie ma końca, nie ma też słów, by je wyrazić. Przeklinają Go i złośliwie się śmieją; biją Go po twarzy; zakładają Mu koronę cierniową, przez co krew leje się strumieniami z Jego głowy i gorące jej krople spadają na ziemię. Wszyscy go opuścili, nawet ci, z którymi dzielił trudy życia i wiódł dysputy. Nie ma dokąd zwrócić swych oczu, tak by cierpiąca dusza znalazła wsparcie i ukojenie.

Ale wyrok został ogłoszony i potwierdzony przez władzę. Niewinny został skazany na śmierć. Utrudzonego, zmęczonego wiodą na miejsce kaźni, gdzie pośród strasznych cierpień powinien przyjąć męczeńską śmierć. Nie zważając na widoczne wyczerpanie cielesne, Męczennik Sam niesie na Swych plecach narzędzie przyszłej śmierci, dopóty, spotkany przypadkowo niejaki Szymon Cyrenejczyk, nie pomaga mu dźwigać brzemienia. Tłum podążający w tym smutnym pochodzie rośnie i zwiększa się, skupiając setki i tysiące ciekawskich.

W tłumie, poruszonym różnymi emocjami, szły również kobiety. Żałosny obraz bolesnego widowiska, wyobrażenie bliskiej strasznej kaźni rodziło iskrę współczucia w wrażliwych i miękkich sercach, i niewiasty jerozolimskie westchnieniami, łzami i łkaniem odpowiadały na żal Osądzonego, prowadzonego na Miejsce Czaszki. Wydawałoby się, że wilgotne łzy powinny zmiękczyć choć trochę tę bezwzględną sytuację, w której znalazł się Niewinny Męczennik, i przynieść mu odrobinę pociechy w Jego trudnym położeniu. Wydaje się, że z Jego strony można było oczekiwać słów wdzięczności za oznaki współczucia.

Ale przecież Chrystus cierpiał nie za Siebie i nie dla Siebie szukał On pocieszenia. W Jego duszy mieściła się boleść całego świata i nasze cierpienia, nasze choroby, a nasze grzechy – minione, obecne i przyszłe, ciążyły na Jego kochającym człowieka sercu.

Dlatego Chrystus odrzuca niestosowne łzy. Przeciwnie, przy całej sile Swego bezgranicznego cierpienia, Chrystus ze smutkiem patrzy na te, które w swym zwodniczym poczuciu samozadowolenia uważały, że są w stanie współczuć Wszechmogącemu Zbawicielowi świata. Dlatego też Jezus zabrania im płakać nad Nim, wskazując obiekt płaczu i łkań, bardziej zasługujący na uwagę. Zwracając się ku nim, On nakazuje im płakać nad sobą i nad własnymi dziećmi. „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!”

Drodzy bracia i siostry, oczywiście, że i nasze serca są wzburzone i drżą, gdy wspominamy zbawienne cierpienia naszego Pana. Samo wspomnienie napełnia nasze dusze bolesnymi uczuciami i zamiarami współczucia, które z miękkich i delikatnych serc gotowe są wylać się na zewnątrz i przeistoczyć w żałosne westchnienia i łzy rozrzewnienia. Zrozumiałym jest, że Bóg nie bez przychylności patrzy na łzy, gdy widzi, że służą one potwierdzeniu dobrego duchowego nastroju, wiodącego duszę ku nowemu i dobremu życiu.

Mimo wszystko, słuchając wzruszającej ewangelicznej opowieści nie powinniśmy ograniczać naszych uczuć żałości do bezcelowego i niepotrzebnego współczucia. Niewinny Męczennik już zmartwychwstał i siedzi po prawicy Boga Ojca, i Jego rany przygotowały nasze wybawienie z grzechu i zbawienie. I jeśli mamy wzdychać i współczuć czegokolwiek, to oczywiście nie losu Bogoczłowieka, który przyniósł Siebie jako Ofiarę nieskończonej prawdy. Albowiem i nam Bóg powiedziałby to, co rzekł niewiastom jerozolimskim: „Nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Nie żałujcie Mnie dla waszego dobra: Ja dobrowolnie przyjąłem i przecierpiałem je; one [cierpienia] odkryły zwycięstwo miłości Bożej do człowieka i otworzyły wam drzwi raju. Żałujcie siebie i swych dzieci; płaczcie nad swymi grzechami, które przybijają Mnie do Krzyża.”

„Ale czego powinniśmy żałować i nad czym płakać, patrząc na swe dzieci?” – wydaje się, że właśnie takie stawiamy pytanie (podobnego zapytania domyślamy się od kobiet jerozolimskich, gdy w chwili ostatecznego Swego poniżenia Chrystus skierował na nie współczujący wzrok).

W odpowiedzi słyszymy: „Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: "Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły". Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?” (Łk 23, 29-31)

„Żal wam Mnie? Niepotrzebnie. Spójrzcie lepiej na siebie i wokół siebie. Nad wami ciąży straszna i groźna siła, która jeśli nie dziś, to jutro uderzy na was lub na waszych synów. Nie będziecie cieszyć się swoim życiem, będziecie szukać śmierci, by zakończyć swe cierpienia, i góry i pagórki, które będziecie prosić o obronę lub natychmiastowe zakończenie swych ciężkich dni, nie przykryją was swym ciężarem i nie ochronią przed tą straszna siłą, która tak niszcząco i boleśnie będzie działać na waszą duszę i wasz dobrobyt. W Boskiej księdze życia policzone są dni wasze i nie zdążycie nawet zauważyć, gdy przykryje was chmura gniewu Niebieskiego i wyższej prawdy. Patrzycie jak umiera zielone, kwitnące drzewo, cóż będzie z wami – drzewem suchym i bezpłodnym?”

Drodzy bracia i siostry, jeśli te słowa były wypowiedziane bezpośrednio do narodu żydowskiego, to mają one swą siłę i w naszych czasach i dla nas – chrześcijan. Grzeszne rany, złe skłonności i chęci, które naruszają spokój duszy, rządzą nami; nie wyzwoliliśmy się spod ich władzy. Chrystus przyniósł nam Odkupienie – dał lekarstwo na chroniczną chorobę, ale działo ono jedynie pod warunkiem naszej własnej aktywności. Zadajmy sobie pytanie, na ile żywa jest w nas miłość chrześcijańska, zgodnie z którą powinniśmy w każdym bliźnim widzieć naszego brata i dlatego dbać o jego szczęście, jako o własne?

Spójrzmy na samych siebie: jak zwinięta jest nić naszego życia, ku czemu przywiedzie nas niechlujnie rozplątywanie jej? Tam wypowiadamy przekleństwo, obelżywe słowo; gdzie indziej rzucamy oszczerstwo na bliźniego. Dziś – kłótnia, jutro – gniew, mściwość i złorzeczenie; dziś – złośliwy śmiech ze słabego człowieka, jutro – pogardliwa odmowa biednemu, który poprosił nas o kawałek chleba. Wszystkie te nasze mimowolne grzechy po raz drugi rozpinają Chrystusa, pobudzają nas do płaczu nad sobą.
Dlatego też wzruszająca ewangeliczna opowieść przyzywa nas przede wszystkim ku temu byśmy bardziej i bardziej zwracali uwagę na samych siebie i na ten los, który kujemy poprzez własne czyny, a nie interesowali się aż do samozapomnienia współczuciem wobec cudzych spraw i sytuacji. Powinniśmy być prawdziwymi chrześcijanami, powinniśmy wzniecić w sobie ducha wiary i miłości, nauczyć się patrzeć na swoje grzechy, a nie oceniać bliźniego; i poprzez właśnie to, i nic innego, okażemy swą miłość do Boga, i wówczas Bóg, w odpowiedzi na naszą miłość, pokocha nas i wprowadzi nas do Wiecznego Swego Królestwa dobra, prawdy, pokoju i miłości, i uczyni nas spadkobiercami niekończącego się szczęścia.
Amen. 1961

Archimandryta Kiryll Pawłow
Za: „Wremia Pokajania”

[1] Tytuł pochodzi od redakcji.