publicystyka: Kazanie Siergieja Awierincewa
kuchnia muzyka sklep
polska świat
publicystyka pytania i odpowiedzi archiwum
ogłoszenia wydarzenia fotogalerie
redakcja wesprzyj nas kontakt

Kazanie Siergieja Awierincewa

tłum. Dmitry Lukashevich, 02 kwietnia 2016

Przedstawiamy Państwu kazanie wygłoszone przez Siergieja Awierincewa w Soborze Włodzimierskim (dziś Monaster Spotkania Włodzimierskiej Ikony Matki Bożej w Moskwie) 21 marca 1993 roku na Liturgii po Ewangelii w Niedzielę Adoracji czcigodnego i życiodajnego Krzyża. Siergiej Awierincewa to rosyjski historyk, bizantynolog, poeta, teoretyk literatury, eseista i tłumacz.

W tę Niedzielę, w połowie Wielkiego Postu, wynosi się święty Krzyż – na pocieszenie tym, kto zaiste niesie ciężar postu jak należy, w pełnej mierze. A takim jak ja, stojącym przed Państwem, kto tylko w małym stopniu tego ciężaru dotyka, jako zarzut. I daj Boże nam odczuwać ten wyrzut sumienia, żywo czuć go w swym sercu.

W Ewangelii jest mało słów (które z takim trudem moglibyśmy zaakceptować, ale są tak ważne, że trzeba je przyjąć), jak słowa dzisiejszej Ewangelii o tym, że należy wyrzec się siebie samego i wziąć na siebie swój krzyż. Nie na próżno Pan od razu zarzuca i grozi tym, którzy w tych czasach zawstydzą się Jego słów. Napominanie jest potrzebne, bo to pokolenie i władca tego świata robi rzeczy możliwe i niemożliwe, by słowa dotyczące zaprzeczenia się siebie, swego zadufania oraz drogę dobrowolnego przyjęcia krzyża, ukazać jako coś śmiesznego lub szalonego, dziwnego i absurdalnego, byśmy przestali te słowa słyszeć i zrobili z nich rzecz względną. Na te krzyże składają się po prostu drobne nieprzyjemności. Wszyscy je znosimy, wszyscy mamy jakieś nieprzyjemności. Niech się wyrzeknie siebie samego [Mk 8; 34] – co znaczy wyrzec się siebie samego?

Jednocześnie słyszymy, jak głos tego pokolenia bez przerwy sugeruje nam coś wręcz przeciwnego. Przeżyliśmy czasy, kiedy głos tego pokolenia był słyszany w propagandzie ateistycznej. Teraz, kiedy ta bezbożna propaganda ustała, my nadal go słyszymy w reklamie, która co chwila przeinacza błogosławieństwa ewangeliczne. To pokolenie – władca tego świata sugeruje nam, że: Nie! Błogosławieni nieubodzy w duchu, nie ci, którzy płaczą, łakną i pragną sprawiedliwości. Błogosławieni, którzy osiągają sukcesy, odnoszą zwycięstwo, stają się sławni, nie wstydzą się swych namiętności. Takich bowiem wielbi to pokolenie, dlatego potrzebne jest męstwo, którego wymaga od nas nasz Pan pod najbardziej surową groźbą – nie zawstydzić się słów Jego przed tym pokoleniem, zachować wierność wobec nich i choć w małym stopniu postarać się je wypełnić.

Egzekucja przez ukrzyżowanie przewidywała to, że na jej miejsce trzeba było ten ciężki krzyż dostarczyć. Według zwyczaju rzymskiego, by zwielokrotnić mękę skazańca, musiał on nieść ten krzyż do miejsca egzekucji. Proszę zobaczyć, jak Bóg udaremnia zamiary katów, myślących tylko o szydzeniu ze skazanych. To, że skazany na ukrzyżowanie winien nieść krzyż sam na sobie, sprawia, że powstaje obraz nieprzymuszonej, wielkodusznej akceptacji. On Sam wyciąga ręce do tego krzyża, ale z jakim nastawieniem? I rozbójnicy (a pośród nich łotr, który nie okazał skruchy) też zmuszeni są nieść swoje krzyże. Jednak można wyciągać ręce do swego krzyża jak do daru Bożego, jak do tego, co dawane jest nam z góry i zamienić upokorzenie w naszych życiowych troskach w godną króla, dobrą wolę akceptacji. Przyjąć dobrowolnie, w hojnym, wielkodusznym, wybaczającym, serdecznym nastroju godnym króla, to co być może tak czy inaczej byśmy musieli zaakceptować, jak naśmiewanie się i poniżenie. Ojciec Nasz Niebieski, Którego mamy zaszczyt być dziećmi, Który dał nam tak dużo – talenty, odwagę, zdolność dokonywania śmiałych czynów i wykonywania różnych rzemiosł, być może nie dał nam żadnej większej możliwości na ziemi oprócz tej. Bóg ma inną miarę. Kto wie, być może w godzinę Sądu wiele zadziwiających czynów męstwa zostanie ocenionych nie tak wysoko, bo człowiek dokonywał ich, szczycąc się przed innymi lub nawet tylko przed sobą. Jeśli chodzi o twórczości człowieka i jego zaangażowanie w tworzenie, wszystko to pochodzi od Boga. To, co najbardziej być może pasuje do tego, co Bóg stworzył z nicości – nie tzw. twórczość poetów, malarzy, myślicieli, którzy kreują na podstawie tego, co już dał im Bóg – lecz skromne, niezauważalne działanie swobodnej woli człowieka, który bierze na siebie bez popisu przed innymi i przed samym sobą, brzemię (być może nawet nie tak straszne, ale – z czystym i wielkodusznym, serdecznym nastawieniem) tylko dla Boga, nie po to, by się przypodobać innym lub sobie samemu. Jest też taka możliwość, być może – dana nam z Bożej hojności – przyjąć dobrowolnie to, co my tak czy inaczej znosimy nie z naszej woli. Przy odpowiednim nastawieniu [niesienie ciężaru] nie zostaje nam policzone jako porażka, lecz zwycięstwo, nie jako poniżenie z powodu przykrych życiowych okoliczności, ale jako hojny, godny pochwały czyn ochotnika. Jeżeli przy pierwszej myśli o tym serce nasze nie zdumiewa się, powinniśmy prosić Boga, by odjął On od nas skamieniałą nieczułość i dał nam widzieć, jak w każdej sekundzie pośród naszych drobnych przykrości, zmartwień, obelg, mamy możliwość zrealizować to najwyższe [powołanie].

W dramacie jednej z angielskich pisarek bohater – arogancki malarz wierzący w Boga, gotów jest wyrazić przed Nim skruchę, nawet za swoje duże grzechy, lecz nie może rozstać się z dumą twórcy. Rzuca samemu Chrystusowi w rozmowie z Nim wyzwanie: Nie, tej mej wielkości malarza się nie zrzeknę, jakiej Byś mi męki nie posłał za to. Jestem gotów przyjąć każdą mękę. Dumnie gotów jest przyjąć jakąkolwiek mękę, na co Chrystus odpowiada: Nie potrafisz wymienić ani jednej, której bym nie wziął na Siebie. Daj nam Boże nie zapomnieć o tym w naszym życiu, kiedy dąży się do tego, by wykorzenić w ludziach odczuwanie krzyża. Jeżeli człowiek choruje, to oznacza, że medycyna jest niezbyt dobra, trzeba poszukać lekarza lepszego, jeszcze lepszego. Jeżeli w naszym kraju nie ma dobrych lekarzy – to powód, by się gniewać i obrażać się (?), bo w innych krajach są. A jeżeli jeszcze są dziś jakieś choroby nieuleczalne, staną się one uleczalne jutro. Progres wydaje się obiecywać usunięcie krzyża z życia człowieka. Krzyż oczywiście nie będzie usunięty. Ludzie cierpią i będą cierpieć. Co nam rzeczywiście zagraża, to utrata prawidłowego usposobienie do krzyża, traktowanie jego ciężaru jako krzywdy pochodzącej od ludzi: choroby – jako błędy i złą pracę lekarzy, samą śmierć – jako błąd medyczny. Nie będzie tak z nami! Niech się człowiek nie zgodzi oddać danej jemu swej najwyższej godności, świetlanej możliwości – wzięcia udziału w królewskim krzyżu Chrystusowym. Jeżeli ofiara Chrystusowa nie może być i nie musi zostać powtórzona, to nam dana jest możliwość bycia współuczestnikami tej niepowtarzalnej Ofiary Arcykapłańskiej. Apostoł Paweł ma nawet odwagę mówić o dopełnianiu przez nas cierpień Chrystusa. Ofiara jest jedna. Jest jeden niewinny, który ma moc i godność tę ofiarę złożyć. Powinniśmy, myśląc o Krzyżu Pańskim, o jego ciężarze, wspomnieć, że nasze grzechy, grzechy każdego z nas składają się na ciężar tego Krzyża Pańskiego.

Istnieje u ojców świętych stara myśl, którą znamy dzięki św. Augustynowi z Hippony, aczkolwiek raczej nie jest ona jego autorstwa. Wierzący zwraca się do Jezusa dzieciątka, potem do młodzieńca, pod koniec do dorosłego – ukochanego, wspaniałego, czystego, doskonałego – i pyta Go za każdym razem: Za co musisz tak cierpieć, co składa się na Twoją mękę? To ja. Cierpisz za mnie, moje grzechy dodają ciężaru do Twego krzyża.

Krzyż – to sąd nad tym pokoleniem, bo co widzimy? W życiu ludzkim niemało jest takiego, co samo z siebie zasługuje na szacunek, jest dobre, przeznaczone do tego, by chronić sprawiedliwość – sądy państwowe, rodzina. Wszystko to jest zepsute przez grzechy. Gdzie jest miejsce na tym świecie dla Tego, który jest zupełnie bez winy? Chrystus świadczył o Sobie, że On w odróżnieniu od ptaków mających gniazda i zwierząt mających nory, nie ma gdzie głowy skłonić [Mt 8, 20]. Świętość, całkowita czystość, która się nie miesza z żadnym złem tego świata, nie ma gdzie głowy skłonić. Wreszcie odnajduje się jedno miejsce, którego jeszcze nie zdążyliśmy, nie daliśmy rady splugawić, którego nie można zepsuć – krzyż. Jest to miejsce czystego cierpienia. Pomódlmy się w intencji tych, którzy za nas ciężko, z wysiłkiem, ofiarnie poświęcają się. Pomódlmy się też o siebie nierobiących tego, byśmy mieli przynajmniej dobre i czyste usposobienie, serdeczne wobec tych wszystkich mało znaczących i bardziej poważnych brzemion, w które życie obfituje, byśmy odbierali krzyż jako krzyż i w tej samej chwili przebaczali tym, którzy nas krzywdzą. Bluźniercy, którzy naigrywali się z chrześcijańskiej pokory, wielokrotnie powtarzali, że jest to tępe, niewolnicze uczucie, niewolnicza pokora, nieodróżniająca sprawiedliwości od niesprawiedliwości, przyjmująca wszystko biernie. Tak też bywa. Jednak nie jest to chrześcijańskie podejście do krzyża. Dlatego że o chrześcijaninie, który bierze krzyż powiedziano: Błogosławieni płaczący [Mt 5; 4]. W języku greckim użyto słowa, które oznacza kogoś, kto jest w żałobie, nie przyjmuje nieprawdy i nie pozwala sobie na tanie rozkosze wobec zła tego świata. Jeszcze w błogosławieństwach Ewangelii powiedziano: Błogosławieni łaknący i pragnący sprawiedliwości [Mt 5; 6]. Oto jest prawdziwe przyjęcie krzyża – uznanie własnych cierpień oraz nieprzyjęcie nieprawdy tego świata, odrzucenie grzechu i wybaczanie grzesznikowi. Panie, daj nam widzieć to w małym i wielkim, każdą chwilę po tym, kiedy opuścimy ten przybytek [przyp. red. w którym wygłoszone zostało kazanie] i wyruszymy w naszą drogę. Daj nam nie zapominać tego. Nie opuszczaj nas.

Cytaty z Biblii za: Święta Ewangelia, Warszawska Metropolia Prawosławna, Warszawa 2015.
www.pravoslavnaya-obshina.ru

Z języka rosyjskiego tłumaczył Dmitry Lukashevich.

Fot. za: www.liveinternet.ru