publicystyka: Duchowość Pustyni (V)

Duchowość Pustyni (V)

tłum. Joachim Jelisiejew, 04 sierpnia 2018

Duchowość Pustyni (V)

Gdy czytamy o życiu Ojców Pustyni, czy ogólniej świętych, uderza nas opis przypominający heroiczne wyczyny sportowe: święci robili rzeczy, których nikt inny nie mógł zrobić: nie jedli, nie spali, czynili zdumiewające cuda. Jeśli nie jesteśmy świętoszkowaci, a szczerzy, to dochodzimy do wniosku, że albo ten opis jest nieprawdziwy albo musiało być w nich coś jeszcze. Zaiste, ja wierzę, że jest w nich coś jeszcze. Jeśli tak, to dlaczego żywoty opisują jedynie te heroiczne wyczyny, jakby jako jedyną rzecz wartą zapisu? Podejrzewam, że taki opis był jedynym sposobem przekazania nam, jak wolni od ziemskich potrzeb i przywiązania do rzeczy byli święci i jak byli oni kompletnie zanurzeni w Bożym świecie. Pamiętacie, jak w Ewangelii mówi się, że nie samym chlebem żyje człowiek? Pewnie pamiętacie też, że na początku Księgi Rodzaju Adam ma prawo jeść wszystkie owoce poza owocem z Drzewa Wiedzy, co wskazuje – jak piszą niektórzy – że Adam był żywy dzięki łączności z Bogiem, że nie musiał zdobywać pożywienia z ziemi, bo był w jedności z obfitością życia, którą jest Bóg. Asceci, w swojej walce o uwolnienie od wszystkiego, co nie było Bogiem, zaiste walczyli z ciałem, przeciwko senności i głodowi. Opis ich sukcesów w tej walce ma przekazać nam, do jakiego stopnia oni byli w Bogu i również uświadomić nam, że oni nie musieli wieść przemijającego i pełnego trudów życia ziemskiego, bo byli zakorzenieni w życiu, którego nikt im nie mógł odebrać.

Myślę, że jeśli przeczytamy o ich życiu z takim nastawieniem, to stwierdzimy, że tak, były tam wyczyny ascetyczne, ale nie one były celem. Wyczyny były raczej skutkiem ubocznym walki o uwolnienie od egoizmu, od zniewolenia przez siebie samego, od przywiązania do czegokolwiek stworzonego, poprzez ukorzenie się w Bogu poprzez modlitwę i kontemplację. A jednak, gdy czytamy o ich wysiłku ascetycznym, zdajemy sobie sprawę, że był on skrajnie trudny. To też czasami nas zdumiewa, skłania do rozważań albo wręcz wprawia w zwątpienie. Myślę, że pokolenie Ojców Pustyni żyło w świecie biedy, walki o przetrwanie z pomocą ciężkiej pracy i że ten świat przynieśli oni ze sobą na pustynię: ciała pełne życia i bardzo proste umysły. Dlatego umieli skoncentrować się na prostej i bezpośredniej modlitwie i dlaczego nie wyrobili złożonych koncepcji myślowych. Tym niemniej, pomimo braku złożoności, ich wiedza była głęboka i niekiedy jest dla nas drogocenna. Myślę tutaj o pismach św. Makarego Wielkiego, w których próbuje on wyjaśnić różnicę pomiędzy bezpośrednim doświadczeniem, a wiarą. Wiara może być zdefiniowana jako pewność dotycząca rzeczy niewidzianych, przy czym "niewidzianych" znaczy nierozpoznawalnych zmysłami, niekoniecznie konkretnie oczami.

Makary podaje przykład: "Załóżmy, że jest noc, a Ty znajdujesz się w małej łodzi, która unosi się na morzu przy brzegu. Zdajesz sobie sprawę, że woda niesie łódkę i ciebie: jesteś stale świadomy obecności otaczającego ciebie morza. A potem przychodzi odpływ i twoja łódeczka osiada na piasku, przestaje być poruszana przez wodę. Ale w twoim ciele, w duszy pozostaje wiedza. Wiedza, która była doświadczeniem jeszcze chwilę temu, teraz jest pewnością istnienia morza, choć nie doświadczasz go w tej danej chwili". Ten obraz jest odbiciem bezpośredniej wiedzy i może być przekazany każdemu: i mędrcowi i najprostszemu człowiekowi. Jest to po prostu obraz tłumaczący doświadczenie; jego bezpośredniość i konkretność, i sposób w jaki ono pozostaje w nas, dając nam absolutną pewność, mimo, że my nie doświadczamy go już bezpośrednio. Podsumowując, gdy słyszymy o Ojcach Pustyni, o ich prostocie, ascetyzmie, wyczynach, poradach, mimo wszystko nie daje to pełnego obrazu. W głębi, jako fundament, jest bardzo bogata teologia, rozumiana jako osobista i bezpośrednia znajomość Boga, którą można przekazać w terminach tak prostych jak sam Bóg, tak jak to opisywał św. Jan z Kronsztadu (por. część IV).

Jak już mówiłem, u mieszkańców pustyni wysiłek, trudy ascezy, modlitwa, czuwanie, praca były skierowane na ujarzmienie własnego ciała i umysłu, na uzyskanie kompletnej kontroli nad całym człowiekiem, bowiem – uwaga, nie znajdziemy tego wyrażenia u Ojców – możemy oddać tylko to, czym władamy. Nie możesz oddać tego, co nie jest Twoje. Tylko po wzięciu we władanie, poprzez ciężką walkę ze siłami umysłu i serca, z własną wolą i ciałem, ktoś może dojść do momentu, gdy mówi "I teraz oddaję to wszystko Bogu, by mógł On użyć tego i napełnić to". Nie chodzi tutaj o siłę, nie jest to próba stania się tak silnym, że Bóg może użyć naszej siły by uczynić kilka ziemskich cudów. Wręcz przeciwnie, wierzę, że bazując na słowach św. Pawła (2 Kor 9) sama łaska wystarcza i Siła Boża objawia się i wdraża w słabości ludzkiej. Nie w słabości, którą spotykamy w sobie tak często: niedbałości, lenistwie, tchórzostwie, bojaźliwości itd. ale w wątłości, giętkości, poddaniu się Bogu, co pozwala Mu działać swobodnie.

Chciałbym podać kilka obrazów, które nie pochodzą od Ojców Pustyni, poza ostatnim. Pierwszy obraz tłumaczy, jak poddanie się sile lub działaniu kogoś mądrzejszego może dać przepiękne rezultaty. Aby dziecko nauczyło się pisać, matka bierze jego dłoń w swoją, wkłada mu ołówek w rękę i, tak długo jak dziecko nie rozumie, co zamierza zrobić matka i pozwala jej poruszać swoją dłonią, wychodzą spod niej proste linie, harmonijne krzywe. Aż nagle dziecko wyobraża sobie, że wie, czego się po nim oczekuje i zaczyna pomagać. Wtedy krzywe przestają być piękne, a ołówek kreślący proste linie rozrywa papier. Myślę, że tak właśnie robimy przez cały czas, gdy słuchamy, co Bóg mówi wewnątrz nas i myślimy, że zrozumieliśmy. Powinniśmy odebrać jego przesłanie jak coś do wypełnienia natychmiast, ale tylko tu i teraz. My natomiast odbieramy je jako coś, co powinniśmy odwzorowywać w przyszłości; staramy się kontynuować pisanie, czynić to, co, jak wyobrażamy sobie, zamierzył Bóg, a w rezultacie działamy po ludzku, a nie w sposób boski.

U wielu Ojców Pustyni możemy przeczytać o tym, czego nauczali swoich naśladowców: aby być w bezruchu, aby słuchać, by być jak obserwator ptaków, o którym mówiłem poprzednio, który jest jednocześnie w bezruchu i intensywnej czujności, co pozwala słyszeć całym sobą i nigdy nie działać zanim się usłyszało dokładnie. To przypomina mi fragment z pism Eweliny Underhill, w którym ona pisze, że posłuszna osoba powinna być jak pies pasterski. Gdy Pan zaczyna mówić, pies przychodzi i siada przed nim z oczami skupionymi na jego oczach i z nastroszonymi uszami. Pies pozostaje w kompletnym bezruchu, całym sobą słuchając, z nadzieją na zrozumienie, czego chce jego Pan. I nawet nie drgnie dopóki nie zrozumie. A potem rzuca się, aby wykonać wolę Pana. I, jak podkreśla Evelyn Underhill, przez cały ten czas pies radośnie macha ogonem. Zarówno słuchanie w bezruchu jak i rzucanie się w wir działań jest u niego przepełnione radością z łączności z Panem. To samo widzimy cały czas w życiach Ojców Pustyni, być może wyrażone innymi słowami. Wszystkie ich działania są wykonywane posłusznie, pod kierownictwem, jest w nich intensywne słuchanie, a potem wykonywanie. Co charakterystyczne, pomiędzy chwilą, gdy pies zrozumiał, co powinien zrobić, a chwilą, gdy pies zadziałał nie ma ani chwili przerwy. Nie ma przerwy, w której pies mógłby pomyśleć "Czy są może inne psy, które mogłyby to zrobić? Czy może można to zrobić później, gdy już poopalam się na słońcu? Czy nie można tego zrobić inaczej niż w ten nudny sposób, który wymaga biegania w kółko i szczekania, szczekania, szczekania na te głupie stworzenia, które nigdy nie rozumieją?" Nie powinno być odstępu pomiędzy słyszeniem a działaniem, bo najmniejszy odstęp będzie wypełniony głosem szatana, pytającym "Dlaczego ty? Dlaczego teraz? Dlaczego to? Czy nie zrozumiałeś tego dobrze? To jest trudne, Twój Pan nie może oczekiwać tego po tobie". Nawet krótki odstęp pozwoli temu głosowi rozbrzmieć i wtedy nie nastąpi działanie; słowa zostaną wymazane z pamięci, a słuchanie pójdzie na marne. Częścią wysiłku ascetycznego jest słuchanie; posłuszeństwo jest aktem słuchania i przyjmowania całą swoją istotą. W posłuszeństwie nie chodzi tylko o zrobienie tego, co nam nakazano. Oczywiście, wykonywanie poleceń jest także częścią posłuszeństwa: pies pasterski nie siedzi w skupieniu przed Panem i nie czeka, aż Ten podniesie się aby wykonać całą pracę. Jednak ważne jest nieustanne słuchanie, aby każde działanie stało się słuchaniem i wprowadzaniem w życie tego, co się usłyszało i co wciąż brzmi wewnątrz osoby, która usłyszała.

U Ojców Pustyni słuchanie sięgnęło niewyobrażalnego poziomu. Z jednej strony, celem ich słuchania było uwolnienie się od swoich ograniczeń: ograniczonego zrozumienia, uprzedzeń, poglądów i myśli, aby stać się uczestnikiem, być brać udział w doświadczeniu kogoś bardziej zaawansowanego na drodze do doskonałości. Bardzo podobnie uczymy się sztuki, studiując dzieła dawnych mistrzów, czy to muzykę, czy malarstwo lub rzeźbę. Człowiek nie zaczyna od zera, chyba, że jest geniuszem (czego nigdy nie powinniśmy zakładać o sobie i co jest rzadkie). Najczęściej, człowiek uczy się najpierw rzemiosła, aby potem stać się artystą. Poprzez włączanie się w piękno stworzone przez innych uczy się on samemu stwarzać piękno. Znajdujemy to w wielu życiach świętych i pismach z pustyni. Ludzie stawali się uczniami jednego konkretnego człowieka, który był im podobny – to bardzo ważne – którego głos mogli usłyszeć, którego myślenie było im choć trochę bliskie, którego doświadczenie mogli przyjąć. Jest ważne, że każdy wiązał się z człowiekiem, który w jakiś sposób był mu bliski duchowo i psychologicznie. Jedni szli do jednego starca, inni do innego – nie dlatego, że jeden z nich był lepszy od drugiego, a dlatego, że jedni mogli zrozumieć tego, a drudzy tamtego i uczyć się od niego. Tak samo, jak ktoś uzdolniony malarsko nie pójdzie uczyć się u muzyka, a ktoś uzdolniony muzycznie nie zostanie uczniem rzeźbiarza; każdy z nich wybierze osobę, która może być im gwiazdą przewodnią, przewodnikiem ku doskonałości. Oczywiście, czasami to przewodnictwo i posłuszeństwo oznacza ciężką walkę ze swoim charakterem, bo wszyscy przywiązujemy się do siebie, do swojego życia wewnętrznego. Odrzucić wszystko to, co niekiedy uważamy za bardzo cenne dla nas, jest jedną z najcięższych prób. Można to rozpocząć do bardzo prostych rzeczy. Może to dojść do absurdu, bo jedną z cech posłuszeństwa jest próba życia ponad poziomem swojego zrozumienia, poza granicami swojego doświadczenia, opierając się na zrozumieniu i doświadczeniu innego człowieka. Niekiedy uczeń musi robić coś, czego nie rozumie. Zresztą, doświadczamy tego wszyscy cały czas: gdy uczymy się pisać, w pierwszej chwili chwytamy ołówek jak sztylet, bo wtedy czujemy się pewnie. A matka czy nauczyciel mówi nam: "Nie, musisz trzymać go tymi palcami", co wydaje się nam takie dziwne. Dopiero później odkrywamy, że to jedyny sposób osiągnięcia płynnego ruchu do którego dążymy. To samo odnosi się do chirurgii: praktykanci uczą się robić rzeczy, które w pierwszej chwili zdają się nienaturalne. "Dlaczego powinienem trzymać strzykawkę lub nóż chirurgiczny w ten sposób? Byłbym o wiele skuteczniejszy, gdybym mógł uczynić to lub tamto." Tak, wtedy skuteczność byłaby stuprocentowa: pacjenci niewątpliwie zmarliby na stole operacyjnym.

To samo widzimy w nauczaniu duchowym: mówi się rzeczy, które zdają się absurdalne. A gdy ktoś opiera się absurdowi, mówiąc "Nie, nie, chcę czegoś rozsądnego", mówi się mu by robił rzeczy kompletnie nierozsądne. Jest kilka historii z pustyni, gdzie uczniowi kazano sadzić kapustę do góry korzeniami. Uczeń doskonale wiedział, że kapusta nie wyrośnie, ale posadził ją, bo zakładał, że jego nauczyciel może mieć w tym jakiś cel. Celem było nie to, by kapusta wyrosła, ale by uczeń nauczył się przyjmować i wykonywać polecenia, stał się giętki i przejrzysty. Jest też historia ucznia, któremu kazano podlewać suchy kij, i który podlewał go codziennie przez trzy lata, przynosząc wodę z oddalonego źródła, bo nie było jej w pobliżu. Uczeń mógł powiedzieć "Wiem z doświadczenia, że ten kij nigdy nie wypuści korzeni i nie zakwitnie". Problem w tym, że kij w końcu zakwitł, co pokazało uczniowi nie tyle kunszt ogrodniczy jego mistrza, ile skutek prawdziwego posłuszeństwa. Oczywiście, uczeń miał to szczęście, że na własne oczy zobaczył wynik tego posłuszeństwa. Są też tragiczne opowieści, które mówią jak szczodre, całkowite posłuszeństwo doprowadziło do tragedii. Ale czy nie to samo znajdujemy w życiu męczenników, którzy posłuszni Ewangelii Chrystusa, wierni Panu, przyjęli tortury i śmierć wtedy, gdy byłoby tak prosto tego uniknąć za cenę małego kompromisu z sumieniem, wiarą czy oczekiwaniami Boga. Na pustyni stykamy się z rodzajem męczeństwa, z ludźmi którzy czuli, że ważniejsza jest wierność do końca, a nie zachowanie życia. Przychodzi mi na myśl historia dwóch mnichów, którzy byli wysłani przez jednego ze starców celem zaniesienia jedzenia mnichom pracującym na pustyni. Zgubili oni drogę, czuli ogromny głód i ostatecznie umarli obok nienaruszonego jedzenia, które mieli zanieść, bo wcześniej powiedziano im, że jedzenie nie jest dla nich, a dla innych mnichów. Posłańcy uznali, że śmierć głodowa jest właściwszym sposobem okazania posłuszeństwa niż najedzenie się, powrót i powiedzenie "Przepraszamy, zjedliśmy chleb, ale ocaliliśmy swoje życie...". Wydaje się do całkowitą głupotą i absurdem, ale jeśli porównacie ich z męczennikami, może zobaczycie, że jest w tym coś więcej, niż się zdaje na pierwszy rzut oka.

Zatem, ascetyczny wysiłek ciała, umysłu, serca, woli, wszystkie działania, nie miały na celu dorośnięcie do wyczynów ascetycznych, ale opanowanie swojego ciała, które pozwoli oddać je, tak aby Bóg mógł swobodnie działać w nim. To może najważniejsza rzecz, której możemy się nauczyć: doskonała gotowość do słuchania, bezzwłoczne działanie po zrozumieniu i działanie tak doskonałe, jak tylko umiemy. Tutaj kończę moje wykłady o duchowości pustyni. Świadomie włączyłem w nie wątki nie odnoszące się do pustyni, a do dzisiejszych czasów. To nie była lekcja historii starożytnego chrześcijaństwa, a lekcja o bohaterach ducha, od których wszyscy możemy się uczyć i zastosować w swoim życiu ich naukę ze wszelkimi niezbędnymi zmianami, ale zachowując podstawową, fundamentalną jedność z ich nauczaniem.
metropolita Antoni Bloom
2.12.1986

tekst źródłowy:
Metropolitan Anthony of Sourozh Archive