publicystyka: Rozważania o sukcesie

Rozważania o sukcesie

tłum. Anna Nazaruk, 24 lutego 2018

Czy we współczesnym świecie, w którym sukces stał się dla wielu wyznacznikiem wartości człowieka, jest miejsce dla tych, którzy za nim nie gonią? Czy sukces jest równoznaczny z prawdziwym szczęściem? Czy jest celem naszego życia? W poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania, zapraszamy do lektury tekstu o. Stephena Freemana.

Niedawno dostałem kilka maili dotyczących moich ostatnich artykułów o Bogu i życiu duchowym w nie-nowoczesnym ujęciu. Mówienie o życiu nie z punktu widzenia postępu, lecz od strony zmagań i słabości jest antytezą współczesnego ideału życia. Nieważne jak źle mają się sprawy w naszym życiu, jesteśmy zawsze zapewniani, że mogą one ulec poprawie. „Poprawa” stała się współczesną wersją zbawienia. Jeśli taka obietnica nie jest dla nas wystarczająca, jeśli nie jest właściwym i niezbędnym oczekiwaniem w stosunku do życia duchowego, brzmi to, jakbyśmy mieli się poddać, zrezygnować na rzecz jakiejś formy nieprzemijającego cierpienia. Powiedziano mi, że taki przekaz nie jest w stanie dotrzeć do współczesnego człowieka lub też, że życie rozumiane w taki sposób będzie się jawiło jako nieszczęśliwe i przygnębiające. Oto kilka przemyśleń na ten temat.

Po pierwsze, ewangelia sukcesu i dobrobytu często nie przemawia do współczesnych ludzi, poza tymi, którzy aż nazbyt chętnie chcą być zwodzeni. Po drugie, zważywszy na współczesny poziom lęku i depresji, przypadków przedawkowania narkotyków oraz samobójstw, niejako pozbawionym treści może jawić się stwierdzenie, że współczesny świat nie zdążył już dla wielu stać się nieszczęśliwym i przygnębiającym. Narracja postępu i sukcesu ponosi porażkę próbując opisać życie takim, jakim ono jest naprawdę. Co gorsza, w naszej kulturze niepowodzenie i cierpienie są często czymś wstydliwym. Ewangelia postępu jest ewangelią nie czucia się nigdy dobrze – i wstydzenia się tego. Kilku ludzi, którzy są przedstawiani jako odnoszący sukcesy i robiący postępy, służy za przykład, który piętnuje wszystkich pozostałych. Wyobrażamy sobie siebie jako pracujących nad staniem się częścią tego jednego procentu.

Ewangelia Jezusa Chrystusa nie oferuje nam urojonego istnienia. Jest nie tyle przekazem mówiącym nam, że musimy zmienić świat, lecz że żyjemy w błędnym świecie, czy też – być może – żyjemy niewłaściwie w tym świecie.

Czy możemy wykorzystać wyobrażenie postępu w chrześcijańskim życiu? Bez wątpienia możemy. Jednak gdy tak czynimy, stajemy się szczególnie wystawieni na przeinaczenia, które niesie ze sobą współczesna kultura. Powinniśmy zauważać, że jej narracja nie oferuje pokornym, skromnym i słabym nic poza potępieniem. Te same przymioty są wielokrotnie wywyższane jako podstawa życia w tradycyjnym ujęciu chrześcijaństwa. Trudnością jest nauczenie się, jak żyć w takiej rzeczywistości.
Wiele razy musiałem bronić sensu istnienia życia zakonnego w rozmowach z osobami z zewnątrz. Zastanawiają się oni co dobrego wynika z takiego życia. Wielu zachodnich mnichów zwróciło się w stronę „usług” świadczonych społeczności, aby stać się łatwiejszymi do przyjęcia przez współczesny umysł. Wydaje mi się dziwnym, że proste stwierdzenie, iż mnisi żyją jest niewystarczającym uzasadnieniem dla większości ludzi. To samo jest prawdą w stosunku do nas samych: życie samo w sobie jest wartością. Nie znaleźliśmy się na tym świecie, aby dowieść naszej wartości lub by czynić postępy w tym kierunku. Życie jest darem, którego celem jest bycie wdzięcznym za ten dar.

O. Alexander Schmemann zaobserwował ten „użyteczny” aspekt współczesnego życia i opisał to surowymi słowami:

Kryterium chrześcijaństwa nie jest zaradzenie czemuś. Kryterium jest prawda. Celem chrześcijaństwa nie jest pomoc ludziom w pogodzeniu się ze śmiercią, ale odsłonięcie Prawdy o życiu i śmierci, aby ludzie mogli być zbawieni przez tę Prawdę. Zbawienie jednakże nie tylko nie jest identyczne z taką pomocą, lecz jest w zasadzie do niej przeciwne. Sekularyzm kłóci się z chrześcijaństwem nie dlatego, że proponuje niewystarczającą pomoc, ale właśnie dlatego, że „zadowala” takie pragnienia człowieka. Gdyby celem chrześcijaństwa było oddalenie od człowieka strachu przed śmiercią, pogodzenie go ze śmiercią, nie byłoby potrzeby istnienia chrześcijaństwa, gdyż inne religie dokonały tego lepiej niż ono. W sekularyzmie chodzi o stworzenie człowieka, który będzie chętnie i wspólnie z innymi umierał – nie tylko żył – dla sukcesu Celu, jakikolwiek by on nie był. Chrześcijaństwo nie jest pogodzeniem się ze śmiercią. Jest ujawnieniem śmierci, a ujawnia śmierć ponieważ jest objawieniem Życia. Tym życiem jest Chrystus. I tylko jeśli Chrystus jest życiem, śmierć jest tym, czym chrześcijaństwo obwieszcza, że jest, a mianowicie wrogiem, który na być zgładzony, a nie „tajemnicą” do objaśnienia.

Dużą cześć tego, co przedstawiam w krytyce współczesności zajmuje zdemaskowanie „użytecznego” świata sekularyzmu i ukazanie śmierci taką, jaka jest. Może to w rezultacie przynieść pewien rodzaj utraty nadziei. Jednak to ujawnienie odsłania także prawdę o życiu.

Autor Księgi Koheleta zaobserwował: „Marność nad marnościami – wszystko marność”. (Koh 1, 2) Widział pustkę naszej egzystencji wraz z jej przemijaniem. Autor psalmów powiedział: „Dni człowieka są jak trawa: Tak kwitnie jak kwiat polny. Gdy wiatr nań powieje, już go nie ma i już go nie ujrzy miejsce jego”. (Ps. 103:15-16)

Życie chrześcijanina nie powinno być naznaczone rozpaczą. Jest jednak słusznie naznaczone trzeźwą oceną prawdy o naszym istnieniu. W śmierci i jej groźbie widzimy Chrystusa, Który triumfalnie ją zwyciężył. Z powodu zwycięstwa Chrystusa żyjemy w nadziei i żyjemy z nadzieją jedynie w Chrystusie. Jego zwycięstwo nad śmiercią zapewnia nam dar życia i czyni życie w dziękczynieniu możliwym.

Współczesność podejmuje nieustanny wysiłek „poskromienia” Chrystusa, uczynienia z chrześcijaństwa narzędzia wspierania swoich obywateli w dobrym samopoczuciu. Tym samym chrześcijaństwo zamienia się w profesję. Jest to często bardzo łagodny, wyglądający niewinnie proces. Rzeczą najbliższą moralności stało się we współczesnym świecie unikanie sprawiania, aby ludzie czuli się niekomfortowo. Jeśli świadomość śmierci sprawia, że ludzie czują się niekomfortowo (a tak jest), wtedy bardzo kusząca staje się dla chrześcijan chęć złagodzenia tego ciosu.

Świat, w którym żyjemy jest skonstruowany w taki sposób, że realność śmierci (dosłownie i w przenośni) nigdy nie znika. Możemy zastosować przejściową manipulację, w której schowamy się przed prawdą o naszym istnieniu, jednak prawda ta nadal pozostaje: ludzie umierają. Z tego powodu prawda wiary nie znika. Nigdy nie jest nieistotna. W rzeczy samej, w świetle prawdy o naszym istnieniu Pascha Chrystusowa, Jego śmierć i zmartwychwstanie, jest jedyną prawdziwie istotną rzeczą. Tylko dlatego, że Chrystus pokonał śmierć śmiercią, my możemy z nadzieją stanąć twarzą w twarz z prawdą o naszym istnieniu.

Warto zauważyć, że cerkiewna tradycja monastyczna przypomina nam stale, iż duchowe życie powinno być naznaczone pamięcią o śmierci i ciągłą pamięcią imienia Boga. To jest życie, które podąża za krokami Chrystusa. Zwykłe praktykowanie modlitwy, postu, skruchy i jałmużny celowo wnosi pewną ilość cierpienia w chrześcijańskie życie. Nie chodzi w tym o to, by uczynić naszą wiarę trudną, lecz by uczynić ją prawdziwą.

W tym życiu będziemy odnosić sukcesy i ponosić porażki. Będziemy czynić postępy i się cofać. Dziękujmy zawsze za wszystko, co nas spotyka.


za: blogs.ancientfaith.com
f
ot. za: blogs.ancientfaith.com